Kac? Hmm nie koniecznie, choć w głowie szumiało. Wielokrotnie podejmowaliśmy rozmowy aby starać się o maleństwo. No ale miało być po ślubie, który tuż tuż bo we wrześniu. Tym razem nie tak. Tym razem Rafał stwierdził, że ok w sumie to możemy zacząć się starać bo przecież to nie takie łatwe. Słyszy się o parach co się starają latami. A 4 miesiące przed ślubem to bezpieczna granica.
No i było dziko i namiętnie (szczegóły zbędne), po wszystkim słyszę zdanie: "po dziś będzie dzidzia - masz dzień płodny" a mi szczęka opadła. I tak czekałam na @ i czekałam i nagle drugi dzień z rzędu latałam do toalety non stop bo siusiu mi się chciało. Poszłam szybko do apteki, która 10 kroków od mojej pracy i do toalety. Test zrobiłam około godziny 17 i wyszły dwie grube piękne kreski. Usiadłam. Zrobiłam wielkie oczy. Poszłam na swoje miejsce pracy i siedziałam w głębokim szoku, że się udało za pierwszym razem w pierwszym cyklu. Myśli pędziły mi w głowie: "czy sobie poradzimy? ale czy aby na pewno? czy będzie wszystko dobrze? jak sobie poradzimy? co z pracą? Rafał się ucieszy? Uwierzy? co dalej?" I napisałam Rafałowi smsa -wiem wspaniały sposób na uświadamianie kogoś, że będzie ojcem: "Test wyszedł pozytywny" Bardzo twórcza byłam, prawda? Rafał nie uwierzył bo raz go wkręcić próbowałam. Pokazałam mu test w domu, powiedziałam, że muszę iść do lekarza bo test nie jest dla mnie 100% pewnością. Poszłam rano dwa piętra niżej do lekarza. Zrobił mi darmowe badanie i pokazał pierwszy najcudowniejszy obrazek - małą czarną kropkę. Kazał znaleźć sobie lekarza innego co przyjmuje na NFZ. A powiem Wam, że to i tak cud, że nie wyszłam z gabinetu od razu bo po pierwszych dwóch spotkaniach z tego typu lekarzem bałam się jak jasna... iść znowu. Ale byłam, wytrwałam. Wróciłam do domu, pokazałam Rafałowi. Popłakałam się ze szczęścia i z bezradności. Nie byłam chyba gotowa, że to już teraz. Potem szczęście tylko narastało. Szukałam lekarza i znalazłam ale prywatnie bo kolejki na NFZ były w połowie lipca - czyli po 10 tc wg wyliczenia kalendarzowego. Termin 11.02 - jak pięknie brzmiała ta data i myśl, że może będzie z 14.02? Albo ze stycznia ( tu się mogłam prawie nie mylić ale o tym później). Poszłam do lekarza chyba najlepszego w naszym mieście. Kolejki prywatnie są takie, że jest tłum kobiet w ciąży i nie w ciąży. Lekarz miły z poczuciem humoru w wieku mojego ojca. Przyniosłam zaświadczenie o ciąży wypłatę dostałam 300 zł mniejszą. Wyegzekwowałam swoje prawa ale mój kierownik kazał mi to i tam to i to... i wszystko na mojej głowie a moja Asieńka na zwolnieniu... a kierownik nie miał zamiaru zatrudnić osobę, która miałaby mi pomóc. Wkurzyłam się pewnej niedzieli bo cały sklep na mojej głowie: kierownik szuka auta, ja sprzedaje na drobnym AGD sprzęt a tu kolega przychodzi i mówi, że kierownik mnie potrzebuje bo on nie umie wystawić faktury... że co? przecież umie i wystawiał nie raz, teraz nagle twierdzi, że nie umie. Mam rzucić wszystko i biec. Nie zakończyć sprzedaży bo ma takie kaprycho... Podchodzę do kasy, kierownik szuka dalej auta a klient zniecierpliwiony patrzy na mnie i ma pretensje, że musi czekać i że co ze mnie za pracownik... Wy tak do mnie? Ożesz Ty. Poszłam do mojego lekarza i powiedziałam o stresie i że się boję o maleństwo, że pracodawca nie daje mi spokojnych warunków pracy i nawet nie może mi takich stworzyć. No i poszłam na zwolnienie i się byczę. I dobrze, bo cyrki się takie tam potem działy, że szkoda słów...
Co do ciąży. Przebiegała prawidłowo, nie miałam na co narzekać. Nawet tycie mi wyszło w granicach normy 15 kg, choć ostatni miesiąc był straszny...
Chcecie ciąg dalszy? A nawet jak nie chcecie będzie jutro :)
No i było dziko i namiętnie (szczegóły zbędne), po wszystkim słyszę zdanie: "po dziś będzie dzidzia - masz dzień płodny" a mi szczęka opadła. I tak czekałam na @ i czekałam i nagle drugi dzień z rzędu latałam do toalety non stop bo siusiu mi się chciało. Poszłam szybko do apteki, która 10 kroków od mojej pracy i do toalety. Test zrobiłam około godziny 17 i wyszły dwie grube piękne kreski. Usiadłam. Zrobiłam wielkie oczy. Poszłam na swoje miejsce pracy i siedziałam w głębokim szoku, że się udało za pierwszym razem w pierwszym cyklu. Myśli pędziły mi w głowie: "czy sobie poradzimy? ale czy aby na pewno? czy będzie wszystko dobrze? jak sobie poradzimy? co z pracą? Rafał się ucieszy? Uwierzy? co dalej?" I napisałam Rafałowi smsa -wiem wspaniały sposób na uświadamianie kogoś, że będzie ojcem: "Test wyszedł pozytywny" Bardzo twórcza byłam, prawda? Rafał nie uwierzył bo raz go wkręcić próbowałam. Pokazałam mu test w domu, powiedziałam, że muszę iść do lekarza bo test nie jest dla mnie 100% pewnością. Poszłam rano dwa piętra niżej do lekarza. Zrobił mi darmowe badanie i pokazał pierwszy najcudowniejszy obrazek - małą czarną kropkę. Kazał znaleźć sobie lekarza innego co przyjmuje na NFZ. A powiem Wam, że to i tak cud, że nie wyszłam z gabinetu od razu bo po pierwszych dwóch spotkaniach z tego typu lekarzem bałam się jak jasna... iść znowu. Ale byłam, wytrwałam. Wróciłam do domu, pokazałam Rafałowi. Popłakałam się ze szczęścia i z bezradności. Nie byłam chyba gotowa, że to już teraz. Potem szczęście tylko narastało. Szukałam lekarza i znalazłam ale prywatnie bo kolejki na NFZ były w połowie lipca - czyli po 10 tc wg wyliczenia kalendarzowego. Termin 11.02 - jak pięknie brzmiała ta data i myśl, że może będzie z 14.02? Albo ze stycznia ( tu się mogłam prawie nie mylić ale o tym później). Poszłam do lekarza chyba najlepszego w naszym mieście. Kolejki prywatnie są takie, że jest tłum kobiet w ciąży i nie w ciąży. Lekarz miły z poczuciem humoru w wieku mojego ojca. Przyniosłam zaświadczenie o ciąży wypłatę dostałam 300 zł mniejszą. Wyegzekwowałam swoje prawa ale mój kierownik kazał mi to i tam to i to... i wszystko na mojej głowie a moja Asieńka na zwolnieniu... a kierownik nie miał zamiaru zatrudnić osobę, która miałaby mi pomóc. Wkurzyłam się pewnej niedzieli bo cały sklep na mojej głowie: kierownik szuka auta, ja sprzedaje na drobnym AGD sprzęt a tu kolega przychodzi i mówi, że kierownik mnie potrzebuje bo on nie umie wystawić faktury... że co? przecież umie i wystawiał nie raz, teraz nagle twierdzi, że nie umie. Mam rzucić wszystko i biec. Nie zakończyć sprzedaży bo ma takie kaprycho... Podchodzę do kasy, kierownik szuka dalej auta a klient zniecierpliwiony patrzy na mnie i ma pretensje, że musi czekać i że co ze mnie za pracownik... Wy tak do mnie? Ożesz Ty. Poszłam do mojego lekarza i powiedziałam o stresie i że się boję o maleństwo, że pracodawca nie daje mi spokojnych warunków pracy i nawet nie może mi takich stworzyć. No i poszłam na zwolnienie i się byczę. I dobrze, bo cyrki się takie tam potem działy, że szkoda słów...
Co do ciąży. Przebiegała prawidłowo, nie miałam na co narzekać. Nawet tycie mi wyszło w granicach normy 15 kg, choć ostatni miesiąc był straszny...
Chcecie ciąg dalszy? A nawet jak nie chcecie będzie jutro :)
Oj takie rzeczy się pięknie wspomina, ja też dzisiaj powspominam jak dzieciaki padną :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię czytać takie wspomnienia :) Okres ciąży i narodziny dziecka to taki temat gdzie u każdej kobiety można wyczytać coś innego :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:) Ha ha ha! Wiesz co ja miałam? No to będzie budowa skończona i wtedy, ale nie uda się zapierwszym razem, to zaczniemy wcześniej i też za pierwszym strzałem :P A ja coś przeczuwam :)
OdpowiedzUsuńPierwszy raz też miał być na próbę i wyszło jak u ciebie, tylko my byliśmy już z rok po ślubie.
OdpowiedzUsuńU nas też trafiony zatopiony za pierwszym podejściem:) Ale o dziwo obyło się bez płaczu tylko wielkie oczy z niedowierzania jak to to już:) Czekam na ciąg dalszy bo uwielbiam takie wspomnienia:)
OdpowiedzUsuńjej za pierwszym razem niezle:) a co do pracy dobrze zrobilas po co sie stresowac w ciazy niepotrzebnie...
OdpowiedzUsuńU nas w sumie też szybko poszło, co prawda drugie podejście... No, ale fakt są pary, które starają się wiele lat.
OdpowiedzUsuńA co do kierownika - jaki burak! Skąd się tacy ludzie biorą?