piątek, 28 marca 2014

Ostatnie wspomnienia.

Uwaga! Syn schował myszkę pod swoją poduszkę w łóżeczku. Dziś zaślinił adapter do komputera i sobie przypomniałam o starej myszce, uff... działa.

Wracamy do zostania w szpitalu.
Przyznam się. Szlochałam i płakałam jak głupia. Pobrali mi krew. Położyli z dziewczyną, która termin miała na przyszły miesiąc. Próbowała mnie uspokoić. Rano mi przeszło. W torbie miałam rzeczy przygotowane porodowo - poporodwo, czyli nijak na oddział normalny w pewnym sensie.
Gorączka mi zeszła godzinę po umieszczeniu na oddziale. Co godzinę przychodziła położna i mierzyła mi temperaturę. Pytała czy wszystko dobrze czy czuje skurcze itd. Rano przyszedł lekarz. Powiedział, że wyniki mam dobre więc w poniedziałek mnie wypuszczą (nigdy już nie uwierzę innemu lekarzowi niż ordynator). Kazał zrobić KTG rano w południe i wieczorem. Po pierwszym KTG dostałam informacje, że mam zjeść tylko zupę na obiad. Po drugim KTG było niedowierzanie, że nic nie czuję - po czym położna kazała mi nie jeść kolacji.
Z sąsiadką milo mi się gawędziło. Bała się, że zostanie do końca ciąży na oddziale bo nie mogą jej pomóc z męczącym kaszlem żaden sposób (urodziła po terminie).  Żałowałam, że Rafała nie poprosiłam o przemycenie ciastka z kremem czy kebaba... Ot taki niezdrowy posiłek przy zakazie jedzenia ;) co by mi zaszkodziło? Rafał szedł tego dnia na nockę.
Pamiętam, że byłam na łączach z dziewczynami z forum E-MAMA bardzo się zżyłyśmy. Dalej ze sobą piszemy tylko, że na FB. Pamiętam jak się ucieszyłam gdy lekarz wieczorem powiedział, że Pani Ordynator na pewno mnie rano wypuści i wrócę za kilka godzin/dni ze skurczami. Miałam wizję co zjem gdy mnie wypuszczą, aby nie żałować po porodzie.
Pamiętam tego dnia, że przyjechała dziewczyna po zasłabnięciu w pracy. Powiedziała położnej przy przyjęciu, że będzie musiała chyba iść na L4 ze względu na dziecko bo w pracy nie dają jej forów. Potem ta sama położna informowała ją o łyżeczkowaniu... Siedziałyśmy na korytarzu i widziałyśmy ten dramat. Widziałyśmy łzy. Złość i rozpacz na jej twarzy a potem na twarzy jej partnera.

Poniedziałek.

Pobudka rano. Dość wcześnie jak zwykle w szpitalu. Mierzenie temperatury. Poranna toaleta. Uczesanie włosów. Obchód.
Pani Ordynator do sąsiadki, że ładne wyniki, że wypiszą jej jakiś tam lek i do domu.
Pani Ordynator do mnie: "Złe żelazo, złe..." i tu nie słuchałam tylko myśl, że zostaje i że tam ten lekarz to jakiś konował skoro nie zauważył spadku żelaza u mnie w porównaniu do wyników z karty ciąży. Ale czego wymagać od lekarza ze Szczecina, który dojeżdża na zastępstwo?
Na koniec Pani Ordynator stwierdziła, że mamy się ogarnąć bo zaraz nas widzi na samolocie. Koleżanka poszła i została utwierdzona, że wychodzi i na skrzydłach przyleciała do naszej sali. Moja kolej.
Pani Ordynator do położnej: "Chyba na nią już czas" Uwierzycie albo nie ale wyglądałam jak wieloryb, tak opuchłam. Popatrzyła na mnie. Zmartwiła się, że mogą być zielone wody. Zobaczyła rozwarcie. Spojrzała w kartę ciąży i powiedziała pod nosem: "no ładnie, to Ty tak długo chodzisz z tym rozwarciem..." a ja "no tak z większym to od 17 stycz..." a ona: "Bierz telefon, wodę i ręcznik i na porodówkę". No to poszłam. Bez śniadania. Napisałam smsa zbiorowego: "Idę na wywołanie. Chyba dziś urodzę.". Ja szczęśliwa, że na porodówce będę miała łącza stałe z mężem, przyjaciółką, rodziną... a ta wredna baba, że nie można bo sprzęt będzie wariował. Nosz kuźwa. Lekarz co innego ta co innego. No ale co? No posłuchałam. Padło pytanie czy chcę lewatywę. Zaaplikowano mi Oksytocynę. I tak się bujałam. Pani doktor zaglądała co jakiś czas. Poinformowała mnie, że chyba mój mąż czeka, ale wpuściła go dopiero po 14. Rafał nie chciał mnie słuchać by iść coś zjeść i przespać się po nocce. Biedak był zaraz po moim smsie w szpitalu. Pani doktor co nie co mu powiedziała, ale go najpierw nie wpuściła. A on biedak na 3 cukierkach "krówkach" do 1 w nocy z nami siedział.
Skurcze? Jakieś czułam. Ale bardziej w sensie twardnienia brzucha, mimo że były regularne. Pani doktor o 16 podjęła decyzję o przebiciu pęcherza płodowego bo rozwarcie poszło. Od 18 zaczęła się jazda bez trzymanki, ale w międzyczasie... zapomniałam zapytać o poród w wodzie. Nawet nie wiem czy mogłabym. Skakałam na piłce, chodziłam kręcąc biodrami, kucałam, nachylałam się, skakałam na piłce... no i przyszły skurcze, w sumie znośne. Poszliśmy pod prysznic. Nie wiem ile czasu tam byliśmy ale tam się rozkręciło. Rozkręciło się tak, że zgięłam się w pół i nie wiedziałam czy dam radę się wyprostować.
Położne się zmieniły. Ta druga była milsza i z powołania. Powiedziała, że możemy być ile chcemy. Nawet mają fajny sprzęt do sprawdzania pulsu dziecka aby się nie podłączać do KTG specjalnie.
Wróciłam na łóżko. Powiem Wam w tajemnicy, jest mega wygodne. Najgorsze było to, że byłam przyczepiona do Oksytocyny i nawet mi się igła wyrwała przez moje fanaberie na tym wygodnym łóżku. Klęczałam na nim, siedziałam i leżałam. Chciałam z niego zejść i wyjść (kryzys 7 cm). Najgłupsze teksty: "To nie dla mnie","Wyjmijcie go ze mnie", "Chce mi się siku!(nie puścimy Cię) Chce mi się kupę! Muszę iść do toalety! Bo inaczej zrobie na to krzesło kupę!(taa po lewatywie zrobię kupę, hahaha dobry żarrt)" Gdy prawie zeszłam z łóżku bo się wyrwałam Rafałowi dały mi iść do ubikacji... Hahaha! Myślałam, że nie wrócę bo mi będzie lepiej siedzieć. Wiecie co modliłam się w myślach by być znowu na tym łóżku. Lekarka zachodziła do mnie co chwila, patrzyła, sprawdzała... Gdy powiedziała, że już nie długo i spytałam ile, a w odpowiedzi usłyszałam 2h to mi szczęka opadła. Wiele się nie pomyliła bo o 25 minut.
Lekarka przeprowadziła nas z położną przez ostatnie 2 godziny i 25 minut porodu. Tłumaczyła jak oddychać, demonstrowała. Kazała się obrócić na odpowiedni bok itd. Rafał mnie dzielnie ochładzał i dawał pić -nie wiem jak bez niego by to wyglądało - nie chcę wiedzieć.
Lekarka zrobiła wszystko by nie doszło do cięcia krocza i pęknięcia. Wytłumaczyła mi jak nie przeć gdy samo się prze. Wiecie, że pomogło - ale nie pamiętam jak to się robi.
Gdy po 40 minutach partych dostałam synka na brzuch oblała mnie bezgraniczna miłość. Piękne uczucie. Najpiękniejsze! Bezgraniczna wielka miłość!

Musicie pogratulować mojemu Mężowi: wytrwałości, siły i wsparcia, którego mi udzielił. Głaskał mnie po głowie, mówił do mnie, uspokajał, był opoką, wspaniały był. We wszystkim uczestniczył mimo zmęczenia, nie zemdlał, wytrwał i był chyba wtedy najszczęśliwszym mężczyzną.

Wrażenia po porodzie.

Drżałam. Było mi zimno. Uświadomiłam sobie, że głupoty gadałam. Czułam brak sił. Moje zdanie po porodzie do położnej: "Ja chyba nie dam rady wstać." Położna: "Czemu?" Ja: "Nie czuję się na siłach by dać radę gdzieś iść samodzielnie". Mam ogromny szacunek do Połoznych i Pielęgniarek które, myją pacjentów i kobiety po porodzie (czy ja miałam to szczęście?) To jest na prawdę ciężka praca. A jak sobie pomyślę, że są kobiety co wyzywają wszystkich albo szamoczą jak ja a nie ma kto ich przytrzymać? W tych zawodach trzeba być twardym i ludzkim.

6 komentarzy :

  1. Też jestem pełna podziwu dla położnych. Przecież tam się krew leje niesamowicie... Ja trochę szalałam i niby nie współpracowałam, ale jakoś poszło w 2 godziny 20 minut, z tego 40 minut parcia. Więc chyba nie byłam taka beznadziejna :) Dobrze, że wszystko dobrze się skończyło :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To mialas przezycia! no ale najwazniejsze ze wszystko dobrze, Szymek zdrowy, Ty zakochana Mama :) A Tatuś bardzo dzielny! Wielkie brawa sie naleza, nie jeden polecialby odespac zeby pozniej wrocic wypoczety. Brawo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Najważniejsze, że maluszek się urodził zdrowy i mama była szczęśliwa, reszta z czasem zblednie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj tak to drżenie jest straszne, jak już znieczulenie zaczyna puszczać i człowiek stara się nad nim zapanować - śmiech na sali.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tylko przez chwilę miałam wątpliwą przyjemność poleżeć na wygodnym łóżku porodowym u nas w szpitalu. Czekali sobie aż zacznie mi się akcja porodowa i podawali oksytocynkę a jak mi skurcze skoczyły to na stół powieźli. Z tym uczuciem wielkiej miłości to wydaje mi się że to się tyczy każdego porodu zarówno CC jak i naturalnego :) a Rafałowi tylko pogratulować wytrwałości i tego że potrafił Cię tak wspierać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przypomniały mi się bóle porodowe. Pomimo trzech porodów ból za każdym razem był niewyobrażalny (przynajmniej w moim przypadku) wszystkie porody bez znieczulenia, ale warto było :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję, że do nas zaglądasz i życzę radosnych dni z nami.